Przy okazji mojego biegu na 10 km, który towarzyszył maratonowi, swój półmaraton pokonywały osoby na tzw. handbike’ach czyli rowerach napędzanych ruchem rąk. To oni startowali jako pierwsi. Nigdy tego nie zapomnę. Skupiona czekałam na swój start pełna obaw, czy dam radę, czy nie „spuchnę”, czy głowa wytrzyma, wszak to mój pierwszy bieg, zależało mi, żeby go przebiec.
I nagle oni. Niepełnosprawni jadący na rowerach ręcznych.
Wszelkie moje obawy prysnęły jak bańka mydlana, wręcz było mi wstyd za siebie z powodu miałkości, na którą sobie pozwoliłam. Oto oni, nie mający takiej możliwości poruszania się jak ja, pedałują, często z wyrazem ogromnego wysiłku na twarzy, wiedząc, że przed nimi do przejechania 20 km. Być może są pełni obaw, czy podołają, jednak podejmują wyzwanie i na miarę swoich możliwości dają z siebie tyle, ile mogą dać na dany moment.
Jakiego charakteru to wymaga?
Jakiej niezłomności i wiary w siebie oraz we wsparcie Wszechświata?
Ktoś gdzieś kiedyś powiedział, że w igrzyskach olimpijskich nie chodzi o rywalizację. Chodzi o kucie charakteru. Chodzi o hart ducha.
Nawet jeśli nie biegasz czy nie uprawiasz innego sportu, i tak jesteś maratończykiem. I tak jesteś olimpijczykiem. Dlaczego?
Bo Twoja sytuacja życiowa, to, że jesteś rodzicem dziecka z autyzmem, to taka kuźnia charakteru, że trudno o lepszą.
Niemal każdego dnia dopada Cię zmęczenie. Raz na jakiś czas pojawiają się kryzysy, zastanawiasz się, nawet, czy trudny czas kiedykolwiek minie. Ogarnia Cię zwątpienie, czy dasz radę biec dalej. Myślisz, co by się stało, gdybyś przestała biec. Ale masz też takie dni, kiedy wszystko idzie jak po maśle. Gładko, z łatwością. Kiedy realizujesz to, co zaplanowałaś i jeszcze zostaje chwila do wypełnienia przyjemnością. Kiedy cieszysz się swoim życiem i myślisz sobie, że nie mogłoby być lepiej.
Dobrze jest pamiętać, że te wszystkie stany, wszystkie „pory roku” to naturalna część procesu.
Bywają dni, że bieg idzie jak z płatka, czujesz się lekko, biegniesz szybko i zachwycasz się, jak to dobrze czuć tak mocno siebie i wiatr na twarzy i we włosach. Masz nieodparte wrażenie, że wszystkiemu dasz radę, wiesz, że jesteś w świetnej formie i jaka by ta trasa nie była, będzie dobrze.
Innym razem od początku jest nijak. Ani dobrze, ani niedobrze. Biegniesz, bo biegniesz. Trochę z przyzwyczajenia, trochę siłą rozpędu. Nie do końca wiesz jak, ale jakoś udaje się biec.
Kiedy indziej jeszcze idzie jak po grudzie. Masz wrażenie, jakbyś nagle ważyła tysiąc razy więcej, każdy krok jest niewiarygodnie ciężki do zrobienia a kilometry dłużą się w nieskończoność. Zastanawiasz się, czy w ogóle jest sens biec. Czasem nie masz siły w trakcie i musisz mocno zwolnić, przejść do chodu a nawet się zatrzymać.
Kryzys w czasie biegu jest czymś naturalnym. U jednych pojawia się wcześniej u innych później. Czasem są okresy tak wysokiej formy, że zapominasz o ich istnieniu.
Wiesz jednak jedno – kryzys jest częścią procesu. A co ważne, każdy kryzys kiedyś mija.
Pozwól więc sobie go doświadczyć, gdy przychodzi. Zauważ go, uznaj, zgódź się na niego. I tak jest w danym momencie. Pobądź w nim chwilę. Kryzys ma to do siebie, że jak „widzi”, że mimo że Cię dopadł, biegniesz dalej, „decyduje się” odejść a Ty znów możesz biec z lekkością.
Tak jak pory roku, tak jak przypływy i odpływy, tak jak bieg na określony dystans, nasze życie cechuje pewna cykliczność. Kiedy żyjesz pod jednym dachem z osobą z autyzmem doświadczasz tego jeszcze bardziej, mocniej, pełniej. I tak jak pory roku się zmieniają, nie pytając nas o zdanie, czy może chcielibyśmy, żeby lato trwało dłużej, tak różne okresy w funkcjonowaniu Twojego dziecka mają swój czas i miejsce. Swój czas mają także przypływy i odpływy jeśli chodzi o Twój dobrostan. I to jest w porządku. To jest naturalne. Tak po prostu jest.
Naucz się tej cykliczności, zgódź się na to, że występuje, mimo że nie pyta Cię o zdanie i trwaj w swoim biegu. Kiedy potrzebujesz zwolnić, zrób to, kiedy masz siłę dać z siebie więcej, też to zrób. I zawsze pamiętaj o tym, że nie warto tracić czasu na pretensje do drogi, że jest pod górę.