Jak zacznie mówić, będę szczęśliwa.
Jak przestanie się wciąż stymulować, będę zadowolona.
Jak będzie samodzielna, to się będę cieszyć.
Jak będzie się bawił z rodzeństwem, wtedy się uraduję.
A co przeszkadza Ci ucieszyć się już dzisiaj?
Po co masz czekać na radość?
Jak długo ma trwać to czekanie?
A jeśli nigdy nie będzie mówić?
A jeśli zawsze będzie machać rękoma?
A jeśli nigdy nie będzie samodzielna?
A jeśli nigdy zabawy z bratem czy siostrą nie będzie?
Co wtedy?
Czy radość musi być warunkowana okolicznościami zewnętrznymi?
Istotnie, od małego często jesteśmy uczeni, że do cieszenia się trzeba mieć powód i nie może to być byle jaki powód. „Co się tak cieszysz, jak głupi do sera?”; „A ty co, się tak podniecasz?”; „I z czego się tu tak cieszyć?”. Z pewnością, niejeden raz słyszałaś coś takiego mówione do Ciebie lub innych. Stereotypowo zakorzenione jest w nas, jako społeczeństwie, przekonanie, że do świętowania, do radowania się muszą być odpowiednie powody i nie ma co się ekscytować byle pierdołami. Warto jednak postawić pytanie, kto decyduje o tym, czym można się cieszyć. Kto ma moc orzekania, że coś jest odpowiednio wystarczające, by dać radość? No właśnie! Ty i tylko Ty! Tylko Ty, nikt inny może postanowić, czy będziesz się czymś radować, czy nie.
Wdzięczność za to, co nam się przydarza w życiu, choćby najdrobniejszego, to jedna z potężniejszych praktyk duchowych. Sprawia, że skupiamy uwagę na tym, co dobre i co ważne – na tym, co nam służy. To z kolei skutkuje tym, że coraz częściej te momenty zauważamy, a tym samym doświadczamy ich coraz więcej. Jest cicho choć przez chwilę – co za radość. Nic ode mnie nie chce, mam moment dla siebie – cieszę się jak dziecko. Po raz pierwszy coś zrobił, na co czekałam – świętuję do upadłego. Wyszłam z koleżankami – myślę o tym z wdzięcznością. Jestem sama ze sobą i słyszę własne myśli – dziękuję Wszechświatu, że mnie wspiera.
Praktykowanie wdzięczności pozwala zauważać to, co inaczej łatwo może umknąć niezauważone w natłoku niełatwej często codzienności. Z wdzięcznością zetknęłam się w 2003 roku i od tamtego momentu stale mi towarzyszy. Zbudowałam bardzo silny nawyk zauważania najdrobniejszych momentów, które mnie karmią. Chwila dla siebie, z bliskimi, rozmowa, przytulenie, zapach, dotyk, smak, doznanie w ciele, obraz, dźwięk, zdarzenie, cokolwiek. Wyławiam je z codzienności jak drogocenne perły i składam, by z nich czerpać w chwilach niemocy, w momentach spadania w czeluść.
Nie chcę czekać na radość i nie zamierzam. Gdy czekałam na te wyobrażone momenty, skupiałam się na tym, czego nie było i próbowałam udowodnić Wszechświatu, że się pomylił. Kiedy myślałam o tym, jak powinno być, a nie było, właśnie to zasilałam swoją mocą. Nie miałam szansy zauważyć tego, co miałam przed nosem. Na szczęście zrozumiałam, że jest tylko teraz. Przeszłość już była, przyszłość jeszcze nie nadeszła. Skupiam się na tym, na co mam wpływ. Nie warunkuję radości. Małymi krokami celebruję chwile, które dla innych są może nawet niezauważalne, ale ja wiem, że są. I to jest najważniejsze, bo to moje chwile. Ty też nie czekaj, by się cieszyć „Twoim” Człowiekiem z autyzmem. Chyba już dość tego czekania?