Jeśli jesteś rodzicem dziecka z autyzmem, z pewnością masz świadomość, jak wiele wysiłku wymaga od niego codzienna egzystencja. Ciągły stres, bodźce nieprzerwanie bombardujące zmysły i mnogość trudnych dla niego sytuacji każdego dnia, przed którymi chcesz je chronić.
Obowiązkiem każdego rodzica jest ochrona swojego dziecka przed tym co złe, niebezpieczne, szkodliwe czy zagrażające. Jednak w przypadku rodziców dzieci z autyzmem potrzeba chronienia dziecka przed trudnymi dla niego sytuacjami jest nadmierna i co więcej częstokroć nieuzasadniona. Przez sytuacje trudne rozumiem tutaj zarówno momenty, kiedy dziecko musi sobie radzić, rozwiązywać problemy, komunikować się odnaleźć w rzeczywistości jak również te, gdy chcemy żeby przestrzegało pewnych zasad a ono nie ma na to ochoty.
Być może nie decydujesz się na korzystanie z dowozu zorganizowanego do szkoły, bo boisz się, że ktoś źle Twoje dziecko potraktuje. Stajesz na głowie, żeby sobie ze wszystkim poradzić, przeznaczasz swój bezcenny czas i pieniądze na wożenie dziecka, bo się boisz. Nie potrafisz uwierzyć, że bez Ciebie sobie poradzi. Potrzebujesz kogoś z boku, żeby Cię zainspirował do odważenia się. Czasem wystarczy jedno słowo czy zdanie.
Decydujesz się spróbować i okazuje się, że działa. Świetnie działa. Dziecko zadowolone. Całe i zdrowe jeździ do i ze szkoły a Ty zyskujesz czas, by coś zrobić, dzięki czemu masz go więcej dla siebie lub swoich bliskich. Gdybyś się nie odważyła, gdybyś nie dała dziecku i sobie szansy sprawdzić, jak będzie, nie wiedziałabyś, że może być dobrze i Ty nie musisz w tym mieć bezpośredniego udziału.
Być może nie wprowadzasz alternatywnych sposobów komunikowania się w postaci gestów lub pomocy wzrokowych (zdjęcia, obrazki, symbole,…), bo Twoje dziecko nie potrafi naśladować albo ma kiepską percepcję wzrokową, więc nawet nie próbujesz dać mu innych narzędzi w obawie, że będzie to dla niego trudne, że nie będzie w stanie z nich skorzystać, że Ty się napracujesz a ono i tak się nie nauczy, że przecież trochę mówi, więc nie potrzebuje.
Być może nie wymagasz, żeby się ubrało, gdy biega po domu w samych majtkach, bo tak lubi. Tłumaczysz to czasem wrażliwością na dotyk, że mu gorąco, czy że po prostu tak ma. A może myślisz, że ciągle się musi dopasowywać, więc na bieganie bez ubrania po domu możesz pozwolić, bo przecież nie ma w tym nic złego. W zasadzie nie ma. Potem ktoś mówi Ci, żebyś może zaczęła tego wymagać i okazuje się, że po chwilowym sprzeciwie nie ma żadnego kłopotu, dziecko chodzi ubrane po domu a wszyscy wokół czują się bardziej komfortowo.
Być może pozwalasz spać w swoim łóżku, mimo że syn czy córka już dawno przekroczyli wiek, kiedy dziecko przychodzi do łóżka rodziców. Może myślisz sobie, że nie będziesz odmawiać swojemu dziecku przytulenia się do Ciebie. Może czasem jesteś zbyt zmęczona, by zaprowadzić je do własnego pokoju. A może czasem Ci się zwyczajnie po ludzku nie chce. Niejednokrotnie okazuje się jednak, że jak się zmobilizujesz, dziecko śpi w swoim łóżku a Ty co najwyżej chwilę przy nim siedzisz lub na moment się kładziesz obok.
Być może stale domyślasz się, co dziecko chce. Odgadujesz jego potrzeby. Wszystko jest dla niego pod ręką, żeby sobie mogło wziąć. Dajesz gotowe rozwiązania. Wyręczasz w działaniu i myśleniu. Dziecko nie musi nic robić, żeby się wysilić i zakomunikować swoją potrzebę, pomyśleć. Po co, skoro wszystko jest podane na talerzu?
Być może dopasowujesz świat do potrzeb dziecka i wymagasz tego od innych, nawet denerwując się czasem, gdy oni tego nie robią. Jakkolwiek świadomość trudności dziecka i uczynienie świata łatwiejszym dla niego jest niezbędne, rozumienie, jak ciężko jest dziecku jest konieczne, wymaganie, że wszyscy się w pełni dopasują jest nieuzasadnione. Świat to nie szklana kula.
Wszystkie powyższe przykłady, a jest ich o wiele więcej, pokazują, jak działając w dobrej wierze, chcąc chronić swoje dziecko, ułatwiać mu jego trudne życie, działamy z pozycji lęku. Naszego lęku. Że sobie nie poradzi. Że ktoś je skrzywdzi. Że będzie niezrozumiane.
I właśnie na skutek tego naszego lęku (głównie rodzicielskiego, choć profesjonaliści czasem też go odczuwają) nie podejmujemy pewnych kroków, które mogą uczynić wielką różnicę w życiu naszego dziecka. Skutkiem tego, mając dobre intencje, hamujemy jego rozwój. Nie robimy tego nigdy specjalnie, dlatego nie możemy czuć się z tego powodu winni. Często robimy to z niewiedzy, dlatego że coś nam zwyczajnie nie przyszło do głowy a zabrakło drugiej osoby, która podsunęłaby pomysł.
Potrzebujemy jednak cały czas mieć w świadomości to, że nasze dziecko kiedyś będzie dorosłe, że kiedyś nas nie będzie obok, żeby zrozumieć i chronić i ono potrzebuje umieć o siebie zadbać. Potrzebuje umieć sobie poradzić. Warto myśleć o tym, jak widzimy swoje dziecko w przyszłości. Jakie, w naszej wizji, ma kompetencje, co potrafi, jakie ma relacje z ludźmi i jak się komunikuje. Kiedy to już wiemy, warto zadać sobie pytanie, jakich narzędzi potrzebuje do tego nasze dziecko i zrobić, co w naszej mocy, by tych narzędzi mu dostarczyć.
Zachęcam, byś wraz z nadejściem wiosny przyjrzała się swojemu dziecku, temu jak funkcjonuje, co robi a czego nie robi a przede wszystkim żebyś przyjrzała się sobie i sprawdziła, czy nie robisz za dziecko za dużo oraz jakich narzędzi i umiejętności potrzebujesz mu dostarczyć, by radziło sobie lepiej. Życzę Ci wielu wiosennych odkryć!