Któż z nas przynajmniej raz w życiu nie przyłapał się na myśleniu w ten sposób? Zosia to robi, potrafi się komunikować i można się z nią bez najmniejszego problemu porozumieć a moja Baśka nie mówi ani słowa. Baltazar zabiega o kontakt z Markiem a mój Robert wydaje się go nie zauważać. Itd. itd. itd.
Porównywanie dzieci.
Dla większości rodziców bolesne doświadczenie, szczególnie podczas wakacji. Więcej czasu wolnego i więcej okazji do przebywania wśród osób neurotypowych, więcej możliwości dostrzeżenia różnic pomiędzy naszymi dziećmi a tymi innymi.
Są dwa rodzaje porównywania.
Pierwszy to porównywanie swojego dziecka/osoby dorosłej z autyzmem do innych dzieci czy dorosłych z autyzmem. Patrzenie, czy moje też jest w szkole integracyjnej a może nawet zwykłej masowej czy też specjalnej. Czy moje też potrafi tak się komunikować? Czy zabiega o kontakty z innymi tak jak kolega, który w podobnym czasie był zdiagnozowany i podobnie prowadzony? Rodzice nieustannie porównują swoje dzieci. Czasem nawet robią to jawnie. Rozmawiałam kiedyś z koleżanką, mamą dziecka z autyzmem, która opowiadała o takiej właśnie sytuacji, gdy inna znajoma tłumaczyła jej, że tak dobre funkcjonowanie swojego dziecka osiągnęła dzięki dyscyplinie w pracy, dając do zrozumienia mojej znajomej, że ona tak intensywnie ze swoim synem nie pracowała.
Nie muszę chyba dodawać, że taka postawa nie jest w porządku, szczególnie ze strony jednego rodzica względem drugiego. Wszyscy jesteśmy w podobnym położeniu. Wszyscy doświadczamy wzlotów i upadków oraz bólu istnienia związanego z tym, że nasze dziecko ma określone trudności, różnych rzeczy nie potrafi, nie może.
Porównywanie jest bezzasadne, bo każdy jest tak całkowicie inny, że próby zrównania muszą skończyć się fiaskiem niesprawiedliwości.
Kiedyś zapytałam ortodontkę swoich dzieci, jak to jest, że mój starszy syn, który najdłużej ze wszystkich mych pociech ssał smoka, pił z butelki, ma obniżone napięcie mięśniowe, autyzm i padaczkę jako jedyny nie miał tzw. międzyzębowości (czyli wpychania języka między zęby podczas artykulacji określonych głosek) i ma prawidłowy zgryz. Usłyszałam wówczas, że nie ma żadnych reguł. Jedyna, jaka obowiązuje, to taka, że albo jest podatny grunt i wtedy jakikolwiek czynnik wywoła wadę, albo nie ma podatnej gleby i nic „złego” się nie zadzieje, choćby nie wiem co robić.
Tak samo jest u naszych dzieciaków z ASD. Niby startują z podobnego poziomu, niby potencjał zbliżony a jednak… Jedno odpowiada na każdą proponowaną interwencję i działanie i od razu widać zmiany a drugie nie, mimo że rodzice i terapeuci dają z siebie wszystko. U jednych progres następuje szybko a u innych jest tak powolny, że ledwie zauważalny. Widzę to na co dzień w swojej pracy. Są rodzice, którzy wykonują ze swoim dzieckiem minimum a ono i tak „idzie” do przodu. Są też tacy, którzy naprawdę harują i efekt jest bardzo niewielki. I są takie dzieci pośrodku. Porównywanie ich do siebie prowadzi jedynie do frustracji i poczucia winy, że wciąż robi się za mało.
Inny rodzaj porównywania to kiedy nasze pociechy z autyzmem stawiamy obok tzw. neurotypowych rówieśników czy nawet młodszych dzieci i patrzymy, jak wypadają. Wówczas niejednokrotnie uświadamiamy sobie przepaść w kompetencjach pomiędzy nimi. Dociera do nas z całą mocą, że rzeczy, które dzieciom rozwijającym się w sposób typowy przychodzą tak naturalnie jak oddychanie, wykonują je z taką łatwością i finezją, u naszych autystów trzeba wypracować krok po kroku, niejednokrotnie przeznaczając na to dużo czasu.
Dostrzeganie różnic jest nieuniknione i wcale nie jest naszym celem, by tego zaprzestać. Celem jest nabranie świadomości, że to robisz i co z tym czynisz dalej. Czy Cię to dołuje , czy po prostu zauważasz i robisz swoje.
Kiedy dziecko wchodzi w kolejny etap życia np. szkolny a Ty widzisz, że inne dzieci zapraszają kolegów i koleżanki do siebie do domu czy wychodzą do nich z wizytą albo umawiają się na podwórku, oczywiste jest, że pomyślisz sobie „a moje jest tylko z nami”, „ a moje nie ma żadnego kolegi”.
Kiedy dziecko staje się nastolatkiem i typowo pojawiają się pierwsze miłości, randki, tajemnice, znów odczuwasz ukłucie w klatce piersiowej przypominające Ci, że w Waszym domu sprawy mają się nieco inaczej.
Potem liceum, Studniówka, matura, studia, itd. itd.
Cyklicznie doświadczamy pewnego rodzaju żałoby nad stratą, która jest udziałem naszego dziecka a tym samym i nas. Jednak żałobę też można oswoić. Z czasem jej okresy stają się krótsze i mniej wyczerpujące. Wraz z czasem i doświadczeniem przychodzi zrozumienie i zgoda na pewne sprawy.
Jak sobie zatem radzić z porównywaniem dziecka do innych?
Przede wszystkim warto sobie uzmysłowić, że bardzo często za takim porównywaniem kryje się poczucie niedosytu. Tamto dziecko coś robi a moje nie robi. Tamto dziecko coś potrafi a moje nie potrafi.
Żyjemy w czasach wiecznego niedosytu. Niejednokrotnie towarzyszy nam przeświadczenie, że czegoś nam brakuje. Pieniędzy, czasu, troski, miłości, zdrowia i… kompetencji u naszego dziecka.
Co to powoduje?
To, że stale chcemy więcej i stale tego więcej wypatrujemy, stale czekamy na to, co ma nastąpić a w tym czasie obok nas przechodzi to, co ma miejsce teraz. Czym możemy się zachwycić. Co nas może ucieszyć.
Jakby to zatem było, gdybyś przede wszystkim zauważała to, co już masz, co już Twoje dziecko potrafi? Gdybyś potrafiła się prawdziwie cieszyć tym, co jest i z tego czerpała energię i siłę na kolejny krok. Bo przecież docenianie tego, co mamy w żaden sposób nie osłabia naszego pragnienia realizowania celów. Wręcz przeciwnie, bardzo nas w tym wspiera.
Zatem…
Naucz się doceniać swoje dziecko, siebie, swoich bliskich i wszystko, co masz a zobaczysz, ile więcej radości zagości w Twoim życiu, o ile więcej będziesz w stanie zrobić, ile więcej możliwości się przed Wami otworzy…