Czasem dopadają mnie wątpliwości, czy moja praca ma sens. Czy jestem w stanie realnie pomóc, żeby ludziom żyło się łatwiej? Czy to, co robimy w ogóle cokolwiek zmienia? Niemniej niezmiennie trwam w niezachwianej pewności odnośnie do mocy człowieka. W takich momentach zawsze przypominam sobie, że to, że czegoś nie widać, nie znaczy, że tego nie ma. Myślę o tym, że moim zadaniem jest pozostać w zaufaniu, robić swoje i czekać.
Czekanie jest takie trudne dla większości z nas. Wydaje nam się, że wciąż musimy działać, robić, być aktywni, bo inaczej nic się nie zmieni. A często, właśnie kiedy zwalniamy, kiedy przystajemy, przychodzą informacje, a drzwi się otwierają.
Jadąc pociągiem nad morze, odebrałam wieści o zmianie. O przełomie, który nastąpił w pewnej cudnej Istocie, która od długiego czasu trwała w utknięciu. Piękny potencjał uwięziony w pięknym ciele. Piękny umysł i czyste serce zamknięte w niemocy i strachu. Długo nic się nie działo. Wszystko, co zespołowo robiliśmy, mogło się wydawać nieskuteczne. Nie było zmiany, która sprawiłaby że pojawi się więcej powietrza do oddychania, że przyjdzie chęć wprawienia siebie w działanie, które sprawia przyjemność. Każdy ruch miał źródło w przymusie, poczuciu obowiązku, wpisywaniu się w społeczne oczekiwania. Nie było w tym Istoty. Nie było tego, co porusza ją, co dla niej jest ważne, bo sama nie miała do tego dostępu.
Przyszedł dzień, gdy pojawiło się to zupełnie nieznane uczucie w ciele – ciężar w klatce piersiowej gdzieś zniknął, łatwiej było oddychać. Istota nie wiedziała, co z tym zrobić, tak było to inne od tego, co dobrze znała. Jednak ciekawość zwyciężyła. Wewnętrzna moc znalazła szczelinę, by zacząć przenikać, by wreszcie dojść do głosu. Energia poszła w ruch. Pojawiło się działanie, które sprawia radość. Okazało się, że można robić rzeczy z chęci, nie z przymusu. Przyszły odważne decyzje i nowe wybory. Jakkolwiek obarczone niepewnością, to przede wszystkim poczuciem bycia w zgodzie ze sobą. Może po raz pierwszy w życiu. Niechaj się dzieje. Jeszcze nikt nie wie, dokąd to Istotę zaprowadzi. Jestem przekonana, że w jakieś piękne miejsce.
Siedziałam w pociągu i płakałam ze wzruszenia. Czuję całą sobą potęgę zmiany, której dokonuje Istota. Czuję i w pełni rozumiem zachwyt zmianą w niej samej i we wszystkich wokół pomieszany z obawą przed nieznanym. Jestem do głębi poruszona tym, czego jestem świadkiem. Przepełnia mnie wdzięczność, że mogę w tym procesie towarzyszyć, że mam przywilej obserwowania, jak motyl odważa się wyjść z bezpiecznego choć ciasnego kokonu i powolutku, ostrożnie rozkładając skrzydła.
Większość z nas jest przekonana, że uwierzymy, jak zobaczymy. Jak zobaczę, że potrafisz wysiedzieć w ławce, to uwierzę. Jak zobaczę, że sama się ubierasz, to uwierzę. Jak zobaczę, że rozmawiasz z ludźmi, to uwierzę. Jak zobaczę…, to uwierzę.
Przypomnij sobie, jak Twoje dziecko uczyło się chodzić. Czy też tak myślałaś: „Jak zobaczę, że chodzisz, to uwierzę, że potrafisz?”. Z pewnością nie!
Zanim Twoje dziecko samo pomaszerowało, Ty już oczyma swojej wyobraźni widziałaś, jak idzie i jedyne, co robiłaś, to towarzyszyłaś w drodze. Czyż nie tak? Cierpliwie czekałaś, bo miałaś w sobie niezachwianą pewność, że ten moment gdzieś w przestrzeni już jest i to tylko kwestia czasu, kiedy nastąpi. Nie wątpiłaś, że Twój maluch pójdzie, mimo że się przewracał, mimo że bywało trudno po drodze. Wiedziałaś, że to jest.
Co by było, gdybyś w inne sprawy też tak wierzyła? Co by było, gdybyś patrząc na swoje dziecko, na inną ważną osobę, na samą siebie, widziała to, czego jeszcze nie widać? Co by było, gdybyś miała pewność mimo braku dowodów? Co by to zmieniło?
Naszym zadaniem jest trwać w zaufaniu w potencjał człowieka, którego mamy przed sobą. Możemy widzieć zmianę, której pragnie, zanim ona się dokona. To największy dar, jaki możemy dać drugiemu. Piszę o tym dla Mnie, dla Ciebie, dla Nas, byśmy zawsze pamiętali.