Kiedy przestaniesz walczyć?
Siłaczki. Bohaterki. Kobiety walczące.
O swoje dzieci, ich dobre traktowanie, ich prawa, ich godną egzystencję.
O swoje rodziny, swoje związki, swój kawałek nieba.
O siebie, swoją przestrzeń, swoje powietrze, swoje życie.
O matkach osób z niepełnosprawnościami, z trudnościami w funkcjonowaniu, wymagających nieustannej opieki często mówi się z charakterystycznym dla rodzimej populacji patosem. Nazywa się nas bohaterkami, podziwia się nas, współczuje się nam.
Gdy opadł już kurz po Dniu Matki, a wraz z nim wynoszenie nas na piedestały i czynienie z nas nadludzi, zapraszam Cię do chwili refleksji nad tym zjawiskiem. Nie wiem, jak Ty, ale ja mam reakcję anafilaktyczną na nazywanie mnie bohaterką, podziwianie mnie za to, jak zajmuję się swoim autystycznym synem i jakie prowadzę życie. Reaguję alergicznie, bo to żadne bohaterstwo, a podziwiać to można cud mądrości oraz piękno natury albo to, do czego jest zdolny ludzki umysł.
Kiedyś moja sporo starsza dobra koleżanka w rozmowie o mojej sytuacji życiowej powiedziała: „Nie współczuję ci, bo współczucie nie istnieje. Nie zazdroszczę, bo nie ma czego. Nie podziwiam – robisz, co należy”. Jej wypowiedź to kwintesencja mojego myślenia. Nie chcę współczucia, bo nikt, kto nie był w takiej sytuacji jak moja, nie ma pojęcia, co przeżywam, podobnie jak nikt nie wie, co przeżywasz Ty. Kiedy nasze doświadczenia są podobne, łatwiej to sobie wyobrazić, ale nadal nie poczuję tego, co czujesz Ty, a Ty nie poczujesz tego, co czuję ja. Nie chcę współczucia, bo od niego nie robi mi się lepiej, a wręcz przeciwnie. Na szczęście dziś już nikt mi nie współczuje, bo wszyscy się nauczyli, że na takie dictum nadal potrafię mieć bardzo cięty język. Nie daję otoczeniu możliwości poczucia się dobrze dzięki temu, że mi będzie współczuć. O zazdrości chyba mówić nie trzeba, bo sytuacji życiowej raczej nikt nie zazdrości ani mnie, ani Tobie. Podziwu też nie potrzebuję, bo nic z niego nie wynika. Informacja zwrotna jest na wagę złota, ale frazy o podziwianiu raczej bezużyteczne. O tym, że robię dla mojego dziecka, mnie samej i całej naszej rodziny ważną robotę, nikt nie musi mi mówić – wiem to doskonale. Nie rozumiem komunikatów o podziwianiu, nigdy nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Wdawać się w dyskusję? Zaprzeczać? Dziękować, bo to niby komplement? Strasznie to skomplikowane.
Zostało jeszcze jedno słowo, które kiedyś było moją drugą naturą, na szczęście dziś już zupełnie obce i nieobecne w moim słowniku. WALKA. Kiedy czytam o byciu matką człowieka z autyzmem, wciąż pojawia się walka. Walka o to, walka o tamto. Walka z autyzmem. Walka z zachowaniami. Walka z otoczeniem. Walka z systemem. Wszędzie walka. Znam to doskonale. Ach, jak ja to znam! Byłam kiedyś jedną z waleczniejszych, gotową poćwiartować każdego i wszystko, co stanęło mi na drodze. Walczyć umiałam świetnie i robiłam to z wielkim oddaniem, nie mając świadomości, jak bardzo mnie to osłabia, jak wyczerpuje moje zasoby. To z czym walczysz, zasilasz, przydajesz temu mocy, a przecież ta moc potrzebna jest Tobie! Na każdy dzień, by co rano zaczynać od nowa i robić to, co jest do zrobienia. Wiele lat potrzebowałam, żeby to zrozumieć, a piszę o tym w nadziei, że Tobie zajmie to mniej czasu.
Jaka ja byłam waleczna! Jaka byłam dzielna! Jaka niepokonana!
Nie słuchałam siebie, a tym samym nie mogłam usłyszeć swojego syna. Nie widziałam siebie, wiec jego też nie mogłam zobaczyć. Nie dopuszczałam do głosu swoich emocji, nie pozwalałam sobie na słabość, na bezradność, na smutek – przecież musiałam być dzielna.
Dziś już nie jestem dzielna, ale stałam się odważna. Bardzo często się boję i robię mimo strachu, mimo niepewności, mimo niewiadomej. Słucham tego, co we mnie, dzięki czemu mogę usłyszeć swoje dziecko. Widzę siebie, więc widzę mojego syna. Każdego dnia zaczynam od nowa, nie wiedząc, co z tego wyniknie, ale nie walczę. Po prostu robię swoje. Powoli, krok za krokiem. Czasem roznosi mnie energia, czasem ze zmęczenia chce mi się wymiotować. Czasem wypełnia mnie radość, a czasem bezbrzeżny smutek. Czasem mam poczucie sprawstwa, a czasem totalnej bezradności i niemocy. Czasem wiem, co robić, a czasem zupełnie nie mam pojęcia. Czasem przystaję na chwilę, trwam z bezruchu i czekam. Na co? Często sama nie wiem, ale zatrzymanie zawsze przynosi odpowiedzi, których w danym momencie szukam.
Nieustanie stawiam pytania. Nieustannie kwestionuję to, co mi się kiedyś wydawało. Nieustannie poddaję w wątpliwość mądrości wypowiadane przez autorytety. Nieustannie łączę kropki, rozłączam i łączę na nowo. Generalnie uwielbiam rozkminki – lubię, gdy mi się przegrzewają styki od myślenia, ale to wyczerpuje. Niemniej i tak to robię i robić planuję nadal.
Walkę zamieniłam na współpracę. Ze sobą – ze swoimi myślami, emocjami, organizmem. Z moim dzieckiem – z jego stanem, potrzebami, zasobami. Z moimi bliskimi. Z ludźmi wokół. Z Wszechświatem, który jest większy ode mnie i nieustannie mi sprzyja. To przyniosło wolność. Zamieniło poczucie kieratu na radość z bycia razem i odkrywania tego, co możliwe, choć wydawało się niemożliwe. Zamieniło zniewolenie na wolność wyboru, w jaki sposób patrzę na moje życie. Zamieniło walkę o oddech na oddychanie pełną piersią.
Czy to znaczy, że nie bywam umęczona, przytłoczona, załamana? Oczywiście, że bywam. Przede wszystkim jednak pozwalam sobie taka być. Kiedy już dobrze w tych emocjach pobędę, mam swoje sposoby na ich uwalnianie i wychodzenie na prostą. Podobnie jak Ty, nieustannie upadam i nieustannie powstaję. Tak będzie zawsze. Jednak zamierzam to robić współpracując, a nie walcząc, czego i Tobie życzę.