Korygowanie. Dyscyplinowanie. Poprawianie.
Wszechobecne. Nadmierne. Natychmiastowe.
Człowiek ledwie zaczął coś robić i już jest korekta. Nie zdążył podjąć działania, a już go poganiają, nawołują, przypominają. Zatrzymał się w trakcie – natychmiast go popędzają.
Znasz to? Idę o zakład, że tak. Z pewnością niejednokrotnie byłaś adresatką takich działań, szczególnie w czasach dzieciństwa. Zakładam też, że, podobnie jak znakomitej większości z nas, nieraz zdarzyło Ci się zastosować takie zachowania wobec swojego dziecka czy ucznia.
Czemu to robimy? Tyle się mówi o tym, by dać przestrzeń na bycie, czas na pomyślenie, możliwość samodzielnego działania, a jednak cały czas nagminne jest korygowanie ludzi w spektrum, gdy tylko ich działania odbiegają choć trochę od tego, co rodzic, nauczyciel czy terapeuta sobie założyli. Co sprawia, że tak łatwo nam to przychodzi? O co w tym chodzi?
Pierwszy powód to strach. Strach, że człowiek zrobi inaczej niż „powinien”. Kiedy tylko pojawiają się pierwsze jaskółki świadczące o tym, że coś może zrobić inaczej niż w naszym założeniu, natychmiast wchodzi korekta, jakby od tego ludzkie życie zależało. Nie ma szansy, żeby zadziałał po swojemu, a my dowiedzieć się, jak to robi, a zatem jak myśli, bo już w przedbiegach wszystko zostało ukrócone. Czego się boimy? Często słyszę od rodziców, że boją się tego, że okaże się, że dziecko robi coś „źle”, a to świadczy o tym, że są niewydolni w rodzicielstwie. Strach przed oceną, przed porównaniem z innymi, przed utratą wizerunku siebie. A gdzie miejsce na tego człowieka, który działa najlepiej, jak potrafi i chciałby, żeby na to działanie dać mu szansę? Strach przed „błędem” nierozerwalnie jest związany z oczekiwaniami, jakie wobec człowieka mamy. Nie lubimy, gdy nie są spełnione, więc podświadomie robimy wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Włączamy natychmiastową korektę, zapominając o tym, że zabieramy mu możliwość uczenia się, poznania siebie samego, doświadczenia siebie, a sobie odbieramy okazję do dowiedzenia się, jak myśli.
Drugi powód to przywiązanie do jednej i jedynej słusznej wizji świata, jednej prawdy, oczywiście, tej naszej. Chcemy, by ona była na wierzchu, by nam było dobrze. Niestety, nie jesteśmy ciekawi innych. Chcemy, żeby było po naszemu i nawet nie próbujemy sprawdzić, jak może być inaczej. Za tym też często stoi lęk. Lęk przed tym, co mogłoby się okazać, co mogłoby się wydarzyć. Brakuje nam rozumienia, że sposób, w jaki coś robimy, wiele o nas mówi i stanowi bezcenne źródło informacji. Obserwowanie czyjegoś działania z ciekawością, otwartością, bez oceny, ale z chęcią dowiedzenia się jest nadal tak rzadkie, a tyle mogłoby zmienić…
Trzeci powód to brak nawyku aktualizowania danych. Nieustannie się zmieniamy, ludzie w spektrum też. Nie jesteś tą sama osobą, która byłaś wczoraj, nie mówiąc już jakiś czas temu. Nie tylko Ty nie jesteś. Twoje dziecko, Twój uczeń, Twój podopieczny z autyzmem też nie jest. Jednak, nie wiedzieć, dlaczego, zatrzymujemy w swoim umyśle wiedzę na jego temat na etapie z kiedyś, trzymając się kurczowo wyobrażenia reakcji, która miała miejsce kilka lat wstecz. No i znów strach, że będzie to samo, co niegdyś, więc na wszelki wypadek lepiej skorygować, niż sprawdzić, jak jest dziś.
Czwarty powód to przywiązanie do dyrektywności. Nadal w środowisku ludzi pracujących z osobami w spektrum dość powszechne jest przekonanie, że trzeba im wydawać instrukcje, mówić na każdym kroku, co mają robić, w przeciwnym razie sobie nie poradzą. Nakazowy styl komunikacji najczęściej idzie w parze z nakazowym sposobem myślenia, wszak komunikacja jest odzwierciedleniem tego, jak używamy swego umysłu. Dyrektywność nie pozostawia miejsca na myślenie, interesuje ją tylko jedno „słuszne” działanie. Nie ma w niej miejsca na człowieka, stąd przy jakimkolwiek odchyleniu od spodziewanego efektu natychmiast następuje interwencja – korekta, przypomnienie, pospieszenie.
Kiedy krytykujemy, wyżej stawiamy rację niż relację. Umiejscawiamy się w pozycji wyższej względem drugiego człowieka, bardziej skupiamy się na efekcie końcowym niż na nim, niż na procesie, w którym jest, a my razem z nim.
Krytyka sprawia, że zamiast dawać doświadczenie „widzę Cię”, dajemy „mało obchodzisz mnie Ty, bylebyś zrobił/a, jak chcę”. Człowiek staje się nieważny, nie ma niego miejsca. Ciągłe dyscyplinowanie i poprawianie może rodzić w nim poczucie, że nie jest wystarczający sam w sobie, że musi zasłużyć, że dobry jest tylko wtedy, gdy robi „jak należy”. W efekcie często przestaje wierzyć w siebie, przestaje próbować w obawie przed błędem – lepiej nic nie robić, niż dostać po głowie, że znowu coś nie tak. U innego może to prowadzić do dążenia do perfekcjonizmu, a tym samym życia w nieustannym stresie, czy jego działanie jest odpowiednio doskonałe.
Czy naprawdę tego chcemy dla siebie i innych?
A może czas wreszcie zobaczyć człowieka w jego prawdzie?