Co nam przeszkadza w budowaniu dobrych relacji?

Podziel się artykułem!

Rela­cje – nie­zbęd­ny ele­ment życia każ­de­go czło­wie­ka. Ini­cju­je­my je, budu­je­my, pie­lę­gnu­je­my. Napi­sa­no o nich wie­le ksiąg, a jesz­cze wię­cej pew­nie zosta­nie napi­sa­nych. Mają wie­le skła­do­wych i nie­zli­czo­ne zaka­mar­ki. Kie­dy się w nich speł­nia­my, może­my dzię­ki nim roz­kwi­tać, roz­kła­dać sze­rzej skrzy­dła, wzbi­jać się ku prze­stwo­rzom. Potrze­bu­je­my ich bar­dziej, niż nam się wyda­je. Wszy­scy je two­rzy­my, doty­czą każ­de­go z nas. Ponie­waż jeste­śmy w nich od uro­dze­nia, czę­sto wca­le się nie zasta­na­wia­my, jak to robi­my – w jaki spo­sób w nie wcho­dzi­my, jak na ich rzecz pra­cu­je­my, co w nich nam słu­ży. A rela­cje rzą­dzą się swo­imi pra­wa­mi. Dobrze je znać, by w rela­cjach dawać i z nich czer­pać, zamiast się w nich męczyć.

Dziś zapra­szam Cię do przyj­rze­nia temu, co nie słu­ży rela­cji z dziec­kiem. Oto nie­któ­re z barier w budo­wa­niu dobrych wię­zi. Mam nadzie­ję, że pomo­że Ci to zro­zu­mieć wię­cej, a świa­do­mość to zawsze pierw­szy krok, by móc coś zmie­nić, o ile uznasz, że jest taka potrzeba.

Sku­pie­nie na zada­niu
Kie­dy jeste­śmy nasta­wie­ni zada­nio­wo, naj­waż­niej­sze jest dla nas zre­ali­zo­wa­nie celu. Widzi­my na hory­zon­cie moment zakoń­cze­nia czyn­no­ści, zada­nia, dzia­ła­nia. To ta koń­co­wa sce­na sta­no­wi dla nas naj­więk­szą nagro­dę, przy­no­si wręcz pew­ne­go rodza­ju ulgę. Misja zakoń­czo­na. Dąży­my za wszel­ką cenę do zamknię­cia spra­wy, bo wyda­je nam się, że kie­dy to zro­bi­my, nastą­pi moment odpoczynku.

Co sku­pie­nie na zada­niu powo­du­je dla rela­cji?
Nic dobre­go, bo zada­nie z rela­cją nie idzie w parze. Rela­cja to pro­ces, a zada­nie to efekt. Rela­cja to dro­ga, a zre­ali­zo­wa­ny cel to szczyt góry. Kie­dy patrzy­my tyl­ko na szczyt, nie widzi­my tego, co po dro­dze, nie zauwa­ża­my, że to poje­dyn­cze kro­ki pro­wa­dzą do celu.

Kie­dy jeste­śmy nasta­wie­ni zada­nio­wo, może­my mieć ten­den­cję do wyrę­cza­nia swo­je­go dziec­ka, pospie­sza­nia go, pod­po­wia­da­nia mu, dawa­nia goto­wych roz­wią­zań. Kie­dy sku­pia­my się tyl­ko na efek­cie, gubi­my pro­ces, a tym samym gubi­my nasze dziec­ko. Prze­sta­je­my mu towa­rzy­szyć. Gdy naj­waż­niej­sze sta­je się wyko­na­nie zada­nia, nie ma cza­su na popeł­nia­nie błę­dów, a jak nie ma błę­dów, nie ma ucze­nia się. Nie ma nic złe­go w chę­ci, by jak naj­szyb­ciej dotrzeć do mety. Para­doks pole­ga na tym, że zamiast się do sie­bie zbli­żać, odda­la­my się. Kie­dy myśli­my i robi­my za dziec­ko, zamiast poka­zy­wać mu, że się uczy, że potra­fi, udo­wad­nia­my, że mama wie lepiej.

A co, gdy­by tak posta­wić na pro­ces – na to, co pod­czas wspól­ne­go dzia­ła­nia zacho­dzi pomię­dzy nami? Czy wte­dy efekt nie sta­nie się  wspa­nia­łym skut­kiem ubocz­nym? Cze­go nasze dziec­ko mogło­by się o sobie dowie­dzieć? Co mogło­by odkryć? Jak mogło­by to wpły­nąć na jego samo­oce­nę? Jak wpły­nę­ło­by na jakość naszych rela­cji? Co, gdy­by sku­pie­nie na reali­za­cji zada­nia zosta­wić na sytu­acje wyjąt­ko­we, kie­dy trze­ba coś zro­bić natych­miast? Wte­dy pew­nie roz­sąd­nie było­by dziec­ku pod­po­wie­dzieć, dać roz­wią­za­nie, nawet zro­bić za nie. War­to nadać temu wymiar sytu­acji wyjąt­ko­wej, uza­sad­nia­jąc, dla­cze­go robi­my za dziecko.

Strach przed poraż­ką
Kie­dy domi­nu­je strach przed poraż­ką, przed błę­dem, pod­świa­do­mie robi­my wszyst­ko, by do tego nie dopu­ścić. Zno­wu efekt będzie podob­ny – będzie­my wyrę­czać, pod­po­wia­dać, przy­spie­szać, dawać rozwiązania.

Kie­dy boimy się poraż­ki? W dwóch sytu­acjach: gdy oba­wia­my się reak­cji dziec­ka na nie­po­wo­dze­nie oraz gdy jego nie­po­wo­dze­nie trak­tu­je­my jako dowód wła­snej nie­udol­no­ści.
Doświad­cze­nie błę­du to dla dziec­ka czę­sto dość emo­cjo­nal­ny moment. Potrze­bu­je wte­dy nasze­go towa­rzy­sze­nia, potrze­bu­je naszej pomo­cy. Kło­pot pole­ga na tym, że jako rodzi­ce nie zawsze potra­fi­my pora­dzić sobie z emo­cja­mi dziec­ka, nie zawsze jeste­śmy w sta­nie mu towa­rzy­szyć. A kie­dy nie potra­fi­my, kie­dy wizja sil­nej reak­cji emo­cjo­nal­nej dziec­ka wywo­łu­je w nas napię­cie, będzie­my robić wszyst­ko, by do tego nie doszło. Podob­nie jest, gdy nie­po­wo­dze­nie dziec­ka trak­tu­je­my jako swo­ją poraż­kę w byciu rodzi­cem. Kie­dy uwa­ża­my, że błąd dziec­ka świad­czy o nas jako rodzi­cach. Jeśli sytu­acja nie­po­wo­dze­nia mia­ła­by spo­wo­do­wać, że będzie­my źle myśleć o sobie, pod­świa­do­mie ją „ura­tu­je­my”, by tego unik­nąć. W obu sce­na­riu­szach sta­wia­my nasz kom­fort ponad kom­fort dziec­ka, któ­re­mu towa­rzy­szy­my w pro­ce­sie ucze­nia się. Gubi­my wte­dy nasze dziec­ko, rela­cja z nim scho­dzi na dal­szy plan, bo naj­waż­niej­sze jest, by unik­nąć stresu.

A co, gdy­by mieć peł­ną zgo­dę na to, że dziec­ko sobie w jakiejś sytu­acji nie pora­dzi? Co, gdy­by otwo­rzyć się na bycie zasko­czo­nym? Co, gdy­by mieć goto­wość towa­rzy­sze­nia dziec­ku w momen­cie nie­po­wo­dze­nia? Jak wpły­nę­ło­by to na prze­bieg sytu­acji? Czy dawa­ła­byś wię­cej cza­su? Czy była­byś cie­ka­wa, co się wyda­rzy, co dziec­ko zro­bi? Co by się dzię­ki temu zadzia­ło w Waszej rela­cji? Jaki komu­ni­kat Two­je zacho­wa­nie wysy­ła­ło­by dziec­ku? Jak mogło­by to wpły­nąć na jego radze­nie sobie z trudnościami?

Nie­za­spo­ko­je­nie swo­ich potrzeb
Kie­dy nasze potrze­by nie są zaspo­ko­jo­ne, będzie­my pod­świa­do­mie szu­kać spo­so­bów, by to zro­bić. Jeśli bra­ku­je nam w życiu poczu­cia wła­snej sku­tecz­no­ści, może­my sytu­acje towa­rzy­sze­nia dziec­ku nie­chcą­cy wyko­rzy­sty­wać, by odczuć wła­sną moc. Każ­dy czło­wiek potrze­bu­je doświad­czać, że ma wpływ na to, co się dzie­je. Kie­dy robi­my za dziec­ko, kie­dy za dziec­ko myśli­my, kie­dy je wyrę­cza­my i daje­my goto­we roz­wią­za­nia, spra­wy dzie­ją się szyb­ko i gład­ko, a efekt naszych dzia­łań daje nam natych­mia­sto­wą infor­ma­cję zwrot­ną, jak bar­dzo jeste­śmy sku­tecz­ni. Tyl­ko, czy w tym towa­rzy­sze­niu dziec­ku cho­dzi o naszą sku­tecz­ność? Czy raczej cho­dzi o to, by dziec­ko u nasze­go boku doświad­czy­ło swo­jej wła­snej sprawczości?

A co, gdy­by­śmy mie­li swo­je obsza­ry, w któ­rych może­my prze­ko­ny­wać się o wła­snej mocy? Szy­deł­ko­wa­nie, sport, goto­wa­nie, pisa­nie, itd.? Czy gdy­by­śmy dba­li o naszą rów­no­wa­gę, byli­by­śmy na dziec­ko bar­dziej uważ­ni? Co, gdy­by­śmy przy­jem­ność odnaj­do­wa­li w towa­rzy­sze­niu nasze­mu dziec­ku w doświad­cza­niu świa­ta? Jak byśmy wcho­dzi­li w rela­cję, gdy­by­śmy regu­lar­nie dba­li o zaspo­ko­je­nie swo­ich potrzeb? Jak by wyglą­da­ło wte­dy nasze towa­rzy­sze­nie? Jak wpły­nę­ło­by to na bli­skość z naszym dzieckiem?

Czy naszym celem jest towa­rzy­sze­nie dziec­ku w odkry­wa­niu sie­bie i swo­ich moż­li­wo­ści, czy zro­bie­nie jak naj­szyb­ciej? Cza­sem celem będzie jak naj­szyb­ciej, takie jest życie. Waż­ne, byśmy świa­do­mie o tym decy­do­wa­li. Czy naszym celem w towa­rzy­sze­niu jest, żeby się czło­wiek uczył, czy żeby nie doświad­czyć trud­no­ści? Czy naszym celem jest zaspo­ko­ja­nie potrzeb dziec­ka, czy swo­ich poprzez dziecko?

Co jest naszym celem?
To jed­no z klu­czo­wych pytań, jakie war­to sobie zada­wać w naszym byciu rodzi­cem. To jed­no z pytań, któ­re sta­now­czo zbyt rzad­ko zada­wa­łam sobie, gdy moje dzie­ci były małe. To jed­no z tych pytań, o któ­rych tak łatwo zapomnieć…

Zasób 5

W Drodze... – by z autyzmem żyło się łatwiej

W Drodze… to mój bezpłatny newsletter, który wydaję od wielu lat i który stworzyłam, by Cię inspirować, podtrzymywać na duchu, skłaniać do zadawania pytań i szukania na nie odpowiedzi. Dzielę się w nim swoim doświadczeniem, swoimi obserwacjami i przemyśleniami dotyczącymi życia z autyzmem w tle. Informuję w nim także, co u mnie słychać, co zgłębiam, czego się uczę, czego uczę innych, więc jak chcesz być na bieżąco, zapisz się na mój newsletter* a w zamian zyskasz dostęp do dwóch seminariów, które dla Ciebie nagrałam.