Relacje – niezbędny element życia każdego człowieka. Inicjujemy je, budujemy, pielęgnujemy. Napisano o nich wiele ksiąg, a jeszcze więcej pewnie zostanie napisanych. Mają wiele składowych i niezliczone zakamarki. Kiedy się w nich spełniamy, możemy dzięki nim rozkwitać, rozkładać szerzej skrzydła, wzbijać się ku przestworzom. Potrzebujemy ich bardziej, niż nam się wydaje. Wszyscy je tworzymy, dotyczą każdego z nas. Ponieważ jesteśmy w nich od urodzenia, często wcale się nie zastanawiamy, jak to robimy – w jaki sposób w nie wchodzimy, jak na ich rzecz pracujemy, co w nich nam służy. A relacje rządzą się swoimi prawami. Dobrze je znać, by w relacjach dawać i z nich czerpać, zamiast się w nich męczyć.
Dziś zapraszam Cię do przyjrzenia temu, co nie służy relacji z dzieckiem. Oto niektóre z barier w budowaniu dobrych więzi. Mam nadzieję, że pomoże Ci to zrozumieć więcej, a świadomość to zawsze pierwszy krok, by móc coś zmienić, o ile uznasz, że jest taka potrzeba.
Skupienie na zadaniu
Kiedy jesteśmy nastawieni zadaniowo, najważniejsze jest dla nas zrealizowanie celu. Widzimy na horyzoncie moment zakończenia czynności, zadania, działania. To ta końcowa scena stanowi dla nas największą nagrodę, przynosi wręcz pewnego rodzaju ulgę. Misja zakończona. Dążymy za wszelką cenę do zamknięcia sprawy, bo wydaje nam się, że kiedy to zrobimy, nastąpi moment odpoczynku.
Co skupienie na zadaniu powoduje dla relacji?
Nic dobrego, bo zadanie z relacją nie idzie w parze. Relacja to proces, a zadanie to efekt. Relacja to droga, a zrealizowany cel to szczyt góry. Kiedy patrzymy tylko na szczyt, nie widzimy tego, co po drodze, nie zauważamy, że to pojedyncze kroki prowadzą do celu.
Kiedy jesteśmy nastawieni zadaniowo, możemy mieć tendencję do wyręczania swojego dziecka, pospieszania go, podpowiadania mu, dawania gotowych rozwiązań. Kiedy skupiamy się tylko na efekcie, gubimy proces, a tym samym gubimy nasze dziecko. Przestajemy mu towarzyszyć. Gdy najważniejsze staje się wykonanie zadania, nie ma czasu na popełnianie błędów, a jak nie ma błędów, nie ma uczenia się. Nie ma nic złego w chęci, by jak najszybciej dotrzeć do mety. Paradoks polega na tym, że zamiast się do siebie zbliżać, oddalamy się. Kiedy myślimy i robimy za dziecko, zamiast pokazywać mu, że się uczy, że potrafi, udowadniamy, że mama wie lepiej.
A co, gdyby tak postawić na proces – na to, co podczas wspólnego działania zachodzi pomiędzy nami? Czy wtedy efekt nie stanie się wspaniałym skutkiem ubocznym? Czego nasze dziecko mogłoby się o sobie dowiedzieć? Co mogłoby odkryć? Jak mogłoby to wpłynąć na jego samoocenę? Jak wpłynęłoby na jakość naszych relacji? Co, gdyby skupienie na realizacji zadania zostawić na sytuacje wyjątkowe, kiedy trzeba coś zrobić natychmiast? Wtedy pewnie rozsądnie byłoby dziecku podpowiedzieć, dać rozwiązanie, nawet zrobić za nie. Warto nadać temu wymiar sytuacji wyjątkowej, uzasadniając, dlaczego robimy za dziecko.
Strach przed porażką
Kiedy dominuje strach przed porażką, przed błędem, podświadomie robimy wszystko, by do tego nie dopuścić. Znowu efekt będzie podobny – będziemy wyręczać, podpowiadać, przyspieszać, dawać rozwiązania.
Kiedy boimy się porażki? W dwóch sytuacjach: gdy obawiamy się reakcji dziecka na niepowodzenie oraz gdy jego niepowodzenie traktujemy jako dowód własnej nieudolności.
Doświadczenie błędu to dla dziecka często dość emocjonalny moment. Potrzebuje wtedy naszego towarzyszenia, potrzebuje naszej pomocy. Kłopot polega na tym, że jako rodzice nie zawsze potrafimy poradzić sobie z emocjami dziecka, nie zawsze jesteśmy w stanie mu towarzyszyć. A kiedy nie potrafimy, kiedy wizja silnej reakcji emocjonalnej dziecka wywołuje w nas napięcie, będziemy robić wszystko, by do tego nie doszło. Podobnie jest, gdy niepowodzenie dziecka traktujemy jako swoją porażkę w byciu rodzicem. Kiedy uważamy, że błąd dziecka świadczy o nas jako rodzicach. Jeśli sytuacja niepowodzenia miałaby spowodować, że będziemy źle myśleć o sobie, podświadomie ją „uratujemy”, by tego uniknąć. W obu scenariuszach stawiamy nasz komfort ponad komfort dziecka, któremu towarzyszymy w procesie uczenia się. Gubimy wtedy nasze dziecko, relacja z nim schodzi na dalszy plan, bo najważniejsze jest, by uniknąć stresu.
A co, gdyby mieć pełną zgodę na to, że dziecko sobie w jakiejś sytuacji nie poradzi? Co, gdyby otworzyć się na bycie zaskoczonym? Co, gdyby mieć gotowość towarzyszenia dziecku w momencie niepowodzenia? Jak wpłynęłoby to na przebieg sytuacji? Czy dawałabyś więcej czasu? Czy byłabyś ciekawa, co się wydarzy, co dziecko zrobi? Co by się dzięki temu zadziało w Waszej relacji? Jaki komunikat Twoje zachowanie wysyłałoby dziecku? Jak mogłoby to wpłynąć na jego radzenie sobie z trudnościami?
Niezaspokojenie swoich potrzeb
Kiedy nasze potrzeby nie są zaspokojone, będziemy podświadomie szukać sposobów, by to zrobić. Jeśli brakuje nam w życiu poczucia własnej skuteczności, możemy sytuacje towarzyszenia dziecku niechcący wykorzystywać, by odczuć własną moc. Każdy człowiek potrzebuje doświadczać, że ma wpływ na to, co się dzieje. Kiedy robimy za dziecko, kiedy za dziecko myślimy, kiedy je wyręczamy i dajemy gotowe rozwiązania, sprawy dzieją się szybko i gładko, a efekt naszych działań daje nam natychmiastową informację zwrotną, jak bardzo jesteśmy skuteczni. Tylko, czy w tym towarzyszeniu dziecku chodzi o naszą skuteczność? Czy raczej chodzi o to, by dziecko u naszego boku doświadczyło swojej własnej sprawczości?
A co, gdybyśmy mieli swoje obszary, w których możemy przekonywać się o własnej mocy? Szydełkowanie, sport, gotowanie, pisanie, itd.? Czy gdybyśmy dbali o naszą równowagę, bylibyśmy na dziecko bardziej uważni? Co, gdybyśmy przyjemność odnajdowali w towarzyszeniu naszemu dziecku w doświadczaniu świata? Jak byśmy wchodzili w relację, gdybyśmy regularnie dbali o zaspokojenie swoich potrzeb? Jak by wyglądało wtedy nasze towarzyszenie? Jak wpłynęłoby to na bliskość z naszym dzieckiem?
Czy naszym celem jest towarzyszenie dziecku w odkrywaniu siebie i swoich możliwości, czy zrobienie jak najszybciej? Czasem celem będzie jak najszybciej, takie jest życie. Ważne, byśmy świadomie o tym decydowali. Czy naszym celem w towarzyszeniu jest, żeby się człowiek uczył, czy żeby nie doświadczyć trudności? Czy naszym celem jest zaspokojanie potrzeb dziecka, czy swoich poprzez dziecko?
Co jest naszym celem?
To jedno z kluczowych pytań, jakie warto sobie zadawać w naszym byciu rodzicem. To jedno z pytań, które stanowczo zbyt rzadko zadawałam sobie, gdy moje dzieci były małe. To jedno z tych pytań, o których tak łatwo zapomnieć…