Kontakt wzrokowy to gorący temat jeśli chodzi o autyzm a zarazem jeden z częstszych mitów na jego temat. Niejednokrotnie bowiem osoby nie mające zbyt dużej wiedzy o autyzmie ( w tym lekarze, członkowie rodziny) w dobrej wierze mówią rodzicom, że przecież dziecko patrzy w oczy, więc na pewno nie ma autyzmu. Jest całkiem niemała grupa osób z autyzmem, które patrzą w oczy i niestety z powodu tego faktu inna neurologia, charakterystyczna dla osób ze spektrum, nie staje się nagle typowa.
Oczywiście w populacji autystów zdecydowanie więcej jest tych, którzy w oczy nie patrzą. Są tacy, którzy jak zarazy unikają kontaktu wzrokowego, tacy, którzy patrzą peryferyjnie, tacy, którzy patrzą na innych przez lustro, odbicie w szybie czy innej powierzchni , tacy którzy na początku „robią zdjęcia” i potem już nie patrzą i tacy, co zerkają przez ułamek sekundy raz na jakiś czas. I oczywiście tacy, którzy patrzą w oczy i tutaj też warto poczynić rozróżnienie na tych, którzy wpatrują się w nasze twarze oraz na tych, którzy rzeczywiście patrzą.
Co to znaczy, rzeczywiście patrzą?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto zdać sobie sprawę, po co patrzymy na innych.
Patrzymy na twarz drugiego człowieka, ponieważ kryje się w niej informacja dla nas. Nie patrzymy, żeby patrzeć. Patrzymy, żeby się dowiedzieć, żeby zrozumieć. Zatem nie chodzi o kontakt wzrokowy, ale o coś znacznie więcej.
Chodzi o myślenie. Chodzi o rozumienie potrzeby uzyskania informacji, jak mój partner rozumie to, czego wspólnie doświadczamy, co czuje, jak myśli, co jest dla niego ważne.
Zagadnienie piekielne trudne dla osób z autyzmem, ponieważ one jakby tej potrzeby uważności na drugą osobę nie mają. Co więc się dzieje?
Chcąc upodobnić autystów do siebie i uczynić ich bardziej „normalnymi”, uczymy ich kontaktu wzrokowego. Prosimy „Popatrz na mnie”, „Tu są moje oczy”, „Kiedy mówisz, patrz na mnie”. Odwracamy ich twarz w naszą stronę, itd. itp.
Często skutkuje to tym, że owszem, osoba z autyzmem wyćwiczy się w patrzeniu na nas, jednak będzie miało to niewiele wspólnego z patrzeniem prawdziwym. Nie będzie w tym patrzeniu relacji z drugim człowiekiem, nie będzie szukania informacji zwrotnej. Będziemy mieli do czynienia z osobą z autyzmem, która utrzymuje kontakt wzrokowy i tylko kontakt wzrokowy.
To tylko jedno z niebezpieczeństw związanych ze zmuszaniem czy wymaganiem kontaktu wzrokowego. Inne są natury bardziej sensorycznej.
Stosunkowo często oczy osób z autyzmem nie współpracują ze sobą w prawidłowy sposób. Niejednokrotnie osoba taka patrzy albo jednym albo drugim okiem i patrzenie na wprost jest szalenie trudne. Wymaganie od niej tego, może stanowić pewien rodzaj gwałtu, w HANDLE nazywamy to niewinnym atakiem. Ponieważ osoby z autyzmem nie mogą polegać na swoim wzroku w pełni, mają wyostrzony zmysł słuchu. Na skutek niewydolności procesów patrzenia niemożliwe jest używanie oczu i uszu jednocześnie, bo albo patrzę, albo słucham.
Niektórzy autyści widzą tunelowo, tzn. gdy patrzą na naszą twarz z bliska, widzą jedynie maleńki jej wycinek, który jest kompletnie niezrozumiały, dlatego unikają robienia tego. Muszą się znaleźć w odpowiedniej odległości, by móc patrzeć.
Twarz ludzka zmienia się z sekundy na sekundę i śledzenie tych zmian dla osoby z autyzmem bywa bardzo, bardzo trudne. Przykłady można by mnożyć.
I wyobraź sobie teraz, że to Ty tak masz z patrzeniem na twarz drugiej osoby i ktoś nagle, bez uprzedzenia łapie Cię za brodę czy policzek i przekręca Twoje oblicze w swoją stronę…
Co czujesz wtedy? Co masz ochotę zrobić?
…
Czy to znaczy, że mamy nie zachęcać do patrzenia na nas?
Ależ nie! Tylko trzeba to robić mądrze i rozumieć, po co to robimy.
O tym w następnym numerze W Drodze…
W międzyczasie czekam na Twoje refleksje na temat wymagania od naszych dzieci patrzenia w oczy.