Często nachodzi mnie refleksja, że obecnie żyjemy w świecie, w którym wszystko musi być nazwane, skatalogowane, zaklasyfikowane. Wszędzie dookoła słychać, że ludzie się diagnozują jako autystyczne, ADHD-owe czy z innymi odmianami tzw. neuroróżnorodności. Te diagnozy, oczywiście, są potrzebne – o tym napiszę oddzielny artykuł – niemniej trudno, słuchając środowisk neuroróżnorodnych, oprzeć się wrażeniu, że trzeba mieć diagnozę nie ma, by dostać od otoczenia uważność i wsparcie w postaci skrojonych na swoją miarę i dostosowań strategii.
Kiedy jesteś tzw. osobą neuroróżnorodną, wszyscy (Wiem, że nie wszyscy! To uproszczenie zastosowane dla zwrócenia uwagi na zjawisko) zastanawiają się, jakie masz potrzeby i co można zrobić, żeby te potrzeby zostały zaopiekowane w adekwatny dla ciebie sposób. Odmienności w przetwarzaniu bodźców zmysłowych, zagłębianie się w inny niż powszechnie obecny sposób komunikowania emocji (kody emocjonalne), rozkminianie, jaka potrzeba kryje się za danym zachowaniem, szukanie strategii, które sprawią, że zrobi się łatwiej. Gdy człowiek neuroróżnorodny doświadcza trudnych sytuacji, oskarżane jest o to otoczenie. Samo pojęcie neuroróżnorodności kompatybilne jest ze społecznym modelem niepełnosprawności, który mówi, że przyczyną niepełnosprawności jest brak odpowiedniego wsparcia przez otoczenie. Model ten podnosi, jak bariery systemowe, dyskryminujące postawy oraz wykluczenie społeczne utrudniają lub uniemożliwiają osobom niepełnosprawnym rozwijanie swojego potencjału oraz jak upośledzają jakość ich życia.
Wszystko się zgadza, to wszystko prawda. Wszyscy siedzący w temacie autyzmu i/lub ADHD wiemy, jak bardzo dobrostan człowieka zależy od warunków, w jakich się znajduje. Dbanie o sprzyjające okoliczności to nieustające zadanie wszystkich wspierających osoby neuroatypowe. Jednocześnie nie możemy zapominać o tym, że osoby neuroróżnorodne też mogą powodować, że potrzeby osób tzw. neurotypowych będą naruszane z tych samych powodów – braku świadomości, uważności, innego kierunku uwagi, który sprawia, że na czym innym się skupiamy, innego przetwarzania bodźców.
Co z ludźmi, którzy nie mają żadnej diagnozy? Nie mają, bo nie chcą mieć, bo nie widzą takiej potrzeby, bo nie spełniają kryteriów diagnostycznych innej ścieżki rozwojowej? Przecież każdy z nas ma obszary wrażliwe, które wymagają większej uważności, wnikliwości, czułości. Każdy z nas doświadcza sytuacji, gdy nasze potrzeby są niezadbane, bo otoczenie nie zwraca uwagi na to, czego doświadczamy, co się z nami dzieje, co przeżywamy, co wywołuje nasz dyskomfort.
Pamiętam, jak przyjaciółka, która wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych opowiadała mi wiele lat temu, że w pracy szef nie mógł zwrócić uwagi osobie czarnoskórej, gdy się spóźniała do pracy lub zaniedbywała obowiązki, bo natychmiast był oskarżany o brak tolerancji i prześladowanie. Wiele osób pracujących w firmach zgłasza obecnie, że często decydują się nie wyrażać swej opinii, żeby nie okazało się, że nie są empatyczne, nie rozumieją, nie są inkluzywne. Nie chciałabym, żeby w osobach typowych pojawiała się wrogość wobec tych mniej typowych o to, że wszystko ma być do nich dostosowane. Chociaż może po wielu latach, gdy osobami neuronietypowymi nikt się nie interesował i miały się dostosować albo nie było dla nich miejsca, wahadło musi pobyć trochę po drugiej stronie.
Zależność dobrostanu od warunków dotyczy każdego z nas. Różnica polega na tym, że osoby o bardziej typowych mózgach mają większą pojemność na bodźce, na zmienność, na nieprzewidywalność. Nie znaczy to jednak, że nie mają potrzeb, które potrzebują zaspokajać, a których ignorowanie też powoduje frustrację.
Neuroróżnorodność przyniosła światu zatrzymanie w refleksji, jak bardzo jesteśmy różni. Pozwoliła zobaczyć w różnicach wielką wartość i zasób. Dostrzegliśmy, dzięki nazwaniu tego zjawiska, jak bardzo różne jakości naszych umysłów decydują o tym, że pewne rzeczy potrafimy, a innych nie i jak pięknie możemy się uzupełniać. Żaden umysł nie jest lepszy od innego – po prostu predysponuje do pewnych zadań albo nie. Potrzebujemy wszystkich.
Żyję z autyzmem każdego dnia. W domu, w pracy, w sercu, w ciele, w umyśle. Wiem doskonale, jakie niesie ze sobą wyzwania i jak wiele uważności trzeba na każdym kroku, by osobę neuroróżnorodną wspierać. Wiem też, jak wielkim zadaniem dla otoczenia jest zapewnienie wsparcia skrojonego na miarę. Jak wiele elastyczności to wymaga i jednocześnie, jak trudno to zrobić bez poczucia, że potrzeby człowieka z autyzmem są ważniejsze niż reszty.
Boję się podziałów. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że podkreślanie na każdym kroku neuroróznorodoności prowadzi do tworzenia podziałów – my neurotypowi albo my neuroróznorodni. A gdzie jesteśmy wszyscy my? My – ludzie, tak po prostu…
Dla mnie neuroróżnorodność to cała ludzka populacja. Różni ludzie, różne umysły, różne strategie realizowania potrzeb. Neuroróżnorodność to przedsięwzięcie, które nas sprawdza. Które przed wszystkimi, niezależnie od neurotypu, stawia wyzwanie. Wyzwanie, by zrozumieć tego drugiego, a jeśli nie zrozumieć, to chociaż uwzględnić.
Nasza ludzka różnorodność wymaga od nas umiejętności współistnienia. Potrzebujemy wszyscy uczyć się komunikować swoje potrzeby i to, w jaki sposób mogą być zaspokojone. Potrzebujemy się uczyć działań, które będą budowały mosty a nie mury. To zadanie w takim samym stopniu dla neurotypowych co neuroatypowych, dla wszystkich nas ludzi.